Jeszcze trwają zmagania i dyskusje, jeszcze kandydaci na prezydentów i burmistrzów wecują języki i polerują haki a PiS już zapowiada, że zaskarży kogo, co i gdzie trzeba. Biorąc pod uwagę końcowe wyniki, to zapewnie, pomijając Podhale, wszystko i wszystkich.
Muszę przyznać, że nie do końca rozumiem. Gdzie byli członkowie komisji z PIS, gdzie byli mężowie zaufania z tej formacji, gdzie byli woluntariusze i sympatycy? Przy okazji każdych wyborów, pan Prezes nawołuje do zachowania szczególnej czujności, troski, etc. - prościej i krócej - patrzenia platformie na łapy. Biorąc pod uwagę, że w 30 tysiącach komisji wyborczych (27 435 obwodowych i 2825 terytorialnych) pracowało ponad 260 tysięcy osób i w każdej komisji PiS miał jakiegoś swojego zaufanego, to ja już nic nie rozumiem. No bo jak? Przekupiono, spito, zauroczono (?) kilka, kilkanaście czy wręcz kilkadziesiąt tysięcy ludzi? Czy to wogóle możliwe?
Z drugiej strony, te trzy stówki a tyle wynoszą apanaże członka komisji, piechotą nie chodzą. Nie chcę bezpodstawnie odsądzać od czci i wiary ale jeśli chodzi o trzy stówki, to różnie w przeszłości bywało (tak mi jakoś cholera w pamięci utkwiło) i nie byłoby to pierwszy taki wypadek w historii największej partii opozycyjnej :) Może wypadałoby wogóle od tego zacząć? Może zamiast liczyć jeszcze raz miliony kart wystarczy porównać rachunki za udział w komisji z listą obecności? Rachmistrz ze mnie kiepski ale założę się, że szybciej by zeszło. Gdybym przypadkiem miał rację, to wybory trzeba oczywiście powtórzyć a PO i PSL chyba ... rozwiązać. Oszuści skubani :)
R'n'R